Stuff do obczajenia

24 marca 2011

Nie ma to jak się spocić przed telewizorem, no nie ma...

  Do tego machając jedynie ręCymami. Hah da się, i to jak! A to za sprawą gry "The Fight", obsługującej move i dedykowanej konsoli PS3. Sama gra to gniot jakich mało. Rozwój statystyk postaci poprzez powtarzanie tych samych, smętnych treningów to jakiś mało śmieszny żart. Nie jesteśmy premiowani spektakularnymi wygranymi po których ledwo zipiemy, a waleniem w gruchę... (jeden z dostępnych treningów). Zakupy nowych spodni, bluzek, butów ... mogli se wsadzić gdzieś. Zero fabuły. Problemy z kalibracją. Trudność wykonywania ciosów specjalnych, kieprawa fizyka i animacja.
  Mimo wszystko są 3 rzeczy które rajcują w tym tytule niebywale. Soundtrack, oddający brudny klimat ulicy i motywujący do walki. Danny Trejo, który odwalił kawał dobrej roboty i wypada na tle tego całego bełkotu jak baton wśród paluszków. Oraz, co najważniejsze, możliwość spocenia się przed TVikiem. Wydawałoby się, że takie zwykłe machanie kończynami górnymi nie jest w stanie wywołać w nas, ludziach uczucia, zmęczenia czy też spocenia. A tu proszę, nasze zaangażowanie premiowane jest tygodniowym zakwasem. Po 3 godzinkach wytężonych walk o szacunek na dzielni, następnego dnia miałem problem z podtarciem się :P I to jest fakt. "W sumie to nawet polecam bo zabawa jest przednia jak się człek naumie".

20 marca 2011

Sen o lamerstwie

   Podjarany recką Saligii, odpaliłem sobie ponownie DA: Origins, w które nie grałem od roku, a którego jeszcze nie skończyłem. Lochy. Zamek. Lochy i zamek. Dostaje srogie baty od każdego pionka, mozolnie przebijam się przez każde małe plugastwo, zapisuje po każdej bijatyce. No masakra! Myślę sobie - "ale wyszedłem z wprawy!". No i gram dalej. Dostaje po dupie, za każdym razem muszę kilka razy "loadingować". Myślę sobie - "No powiedz to. Jesteś cienki jak dupa węża". Porażka. Nigdy nie zmniejszyłem w ciągu gry poziomu trudności! "Stałem się casualem, noobem!" - zawodzę w monitor. Już przywitałem się z tą myślą. Wszedłem w opcje, by zrobić to, co nieuniknione - stać się niczym gimnazjon, plugawym lamerem, grającym na najniższych poziomach trudności. Patrzę, a to był... koszmar. 


moon

Dragon Age 2 - Mega recenzja

[Poniżej prezentowany tekst jest autorstwa naszej przemiłej koleżanki "po fachu" ukrywającej się pod nickiem Saligia. Recenzja jest jej autorstwa i została opublikowana za jej zgodą!]


O Dragon Age 2 słów kilka,  
czyli recenzja dłuższa niż ustawa przewidywała
 by Saligia

Tytułem wstępu, czyli o czym będę pisać
   Oczekiwane Dragon Age 2 przyszło i zebrało swoje opinie. Lepsze, gorsze, ale z ogólną tendencją do „dobre, ale nie tak dobre jak Origins”. Takoż i mnie zdarzyło się napisać swoje przemyślenia, z którymi - ku radości jednych, rozpaczy innych i absolutnej obojętności całej reszty - przyszło mi się podzielić. Będzie o tym jakie widzę mocne strony tej gry, a czego jej brakowało. Będę skupiać się też na porównaniu DAO i DA2 oraz na tym dlaczego uważam, że DA2 jest… lepsze. Suprise, suprise. Obiecuję, że starałam się unikać popadania w fangazm.

Tytułem wstępu 2, czyli o czym nie będę pisać
   Jeśli ktoś oczekuje, że będę tutaj oceniać grafikę, system walki czy mechanikę rozwoju postaci, to może od razu wybrać inną recenzję. Dla mnie wszystkie te elementy to jak lukrowany napis na torcie – jak jest fajny to fajnie, a jak nie to trudno, byleby nie psuł przyjemności jedzenia. Tak jak w torcie liczy się biszkopt, nadzienie, owocki i galaretka, jak dla mnie liczy się fabuła, postaci, klimat i emocje. Dla tych, którzy zaczną teraz marudzić, że „no tak, baba to musi zaraz o emocjach mędu-smędu, zamiast o konkretach typu do
którego poziomu można dobić i czemu tak niskiego”, przypominam tylko, że skrót RPG rozwija się do Role Playing Game, a nie Roll Playing Game. Jakby było coś szokująco tragicznego albo powalająco przełomowego, to może bym napisała. Ale nie ma. Aha, i o zjeżdżaniu po śniegu na budyniu. O tym też nie będę pisać.

18 marca 2011

Najdłuższa Podróż okiem nerda

   Stała się rzecz znamienna. Przeszedłem tego całego Longesta i jestem gotów do ględzenia. Na początek, zacznę nieprofesjonalnie. Gra jest zajebista! I nic, co napiszę później, tego nie zmieni. Zacznę może od rzeczy w przygodówce najważniejszej. Fabuła może nie jest szczytem szczytów i nie upijałem się ze szczęścia poznając ją, ale swój urok niewątpliwie ma. Ratowanie światów za oryginalne nie jest, ale szczegóły i niuanse robią tutaj różnicę. Jednak sama fabuła nie jest tak naprawdę istotna. Najważniejsze są emocje, jakie pojawiają się podczas grania, oraz moralizujące wypowiedzi co poniektórych postaci. Pod przykrywką mało ambitnej historii przemycają się na ekran ambitne treści, których za wiele w obecnych grach nie uświadczycie. Podczas gry odpowiemy sobie przede wszystkim na fundamentalne pytanie: "kim jestem?". Nieprawdopodobne, ale to prawda. Usłyszymy też, że mamy być jak fala. Osobą, której działania rozchodzą się po otaczającej nas rzeczywistości i modelują ją. Niebywałe, że w "gupiej gierce" można znaleźć takie treści. Brawo.


   Po randce z April Ryan na pewno zapamiętam zastęp ciekawych bohaterów. Ich emocje, potrzeby, historie i opowieści rekompensowały mi wolne tempo gry (no co? Jestem konsolowcem :P)  Mimo to, na pewno zapamiętam gadającego kruka-lowelasa, krwiożerczą babcię, kapitana-marudę i wielu, wielu innych. Inna sprawa ma się z głównymi badassami: są daremni. Ich sposób na zło to wolne wypowiadanie słów i ton przemądrzałego belfra. No i chęć, aby ZAWŁADNĄĆ ŚWIATEM! Eh.
  
   Zagadki nie należą do najtrudniejszych, ale kilka z nich podniosło mi ciśnienie (np. połączenie zacisku, dmuchanej kaczki i linki, aby zdobyć klucz z naelektryzowanych torów. Co za pomysł!). Całkowitą padaką są natomiast puzzle/łamigłówki. Nie ma ich wiele (i dobrze), ale jak już się pojawiają, wiadomo, że trzeba sięgać po solucje. Nie wiem. Może ja jestem jeszcze nie wprawiony, albo po prostu ciemny, ale na puzzlach połamałem sobie zęby i wyrwałem wszystkie włosy.
  
   Na koniec wspomnę o grafice. Krótko. Tła są bardzo ładne, modele postaci to kupa. Ciut lepiej wyglądają od klocków z Final Fantasy VII. Sytuacja się powtarza podczas scen filmowych. Na nich April to pasztet jakich mało.


   Prawda wygląda tak, że bawiłem się świetnie, nawet jeśli grą, którą przeszedłem przed The Longest Journey, był Mass Effect 2. Wiadomo, że przygodówki się nie starzeją, a Najdłuższa Podróż to już klasyka gatunku. Polecam!
  
moon

13 marca 2011

Wrota piekieł otwarte, czacha dymi, spluwa urywa głowy, żyrandol...

 Odporny jestem na chory, piekielny klimat. Daleko mi do podziwiania skórzanej kurteczki i kolejnych headshotów. Nowa pozycja od EA oprócz szybkiej relaksującej rozwałki, nie wnosi nic nowego do spruchniałego świata wykręconych slasherów. Laska z której wychodzi jakiś pojeb? Spluwa o design'e żyrandolu...  EA jako moloch wydawniczy zadziwia spektrum gier oferowanych naszej populacji. Przeraża fakt zapotrzebowania na tego typu produkcje. Obczajcie sobie trailer. Jak ktoś się zapali jak czacha na ten tytuł, niech da znać ;)


Najlepsze gry 2d świata: SNES

[Artykuł pojawił się na pewnym dużym portalu o grach, ale tekst jest mojego autorstwa, więc go tutaj zamieszczam]
   W życiu każdego z nas przychodzi kiedyś taki czas, że pragniemy się zatrzymać i spojrzeć za siebie. Górnik spogląda wstecz by sprawdzić, ile już chodnika wykopał, żeglarz na mile, które wypływał, piłkarz na gole, które strzelił, a gracz, oczywiście na gry, w które grał. My w tej serii artykułów (jeśli będę miał siłę je pisać), pragniemy przybliżyć graczom najlepsze gry z długiej ery drugiego wymiaru – w skrócie 2d. 
   Jakie były najlepsze dwuwymiarowe gry na poszczególne systemy? Jakie były najlepsze gry, zanim rozpanoszył się trzeci wymiar? W naszych artykułach będę się starał na te pytanie odpowiedzieć. Dzisiaj na tapecie: najlepsza 5 gier na SNES’a, który królował w domach ludzi na całym świecie w pierwszej połowie lat 90. To właśnie wtedy Square się rozpędzało ze swymi RPG’ami, Nintendo szalało z Marianem, a Capcom i Konami wypuszczało hit za hitem. Przedstawiam złotą piątkę z Super Nintendo.

06 marca 2011

Stawić czoła przygodzie

   Pisałem już o moich próbach z The Last Journey. Powiem krótko. Łyknąłem bakcyla. Na razie jestem na etapie przechodzenia tej całkiem, jak sama nazwa mowi, długiej gry. Urzekła mnie historia April Ryan, jednak w wolnych chwilach ślinię się już na kolejne gry spod znaku przygody. Wypisałem sobie listę do zaliczenia i myślę, że podzielę się z wami swoimi faworytami :)

03 marca 2011

Co piszczało w Amidze?

   Dziś nabrała mnie ochota na wspominki gatunku action-adventure na Amidze. Głównie chodzi mi o dwa tytuły,a konkretnie o muzykę, która nam towarzyszyła podczas grania. Mowa o Nicky Boom (lub Boum), oraz Global Gladiators. Nie wiem jak wy, ale według mnie ten ładunek magii, który się zawiera w tej muzyce, jest nie do zapomnienia! Tego nie da się opisać co czuje człowiek, kŧóry po latach słyszy te dźwięki. Może jestem dziwny, ale jeśli graliście kiedyś w te tytuły, to po obejrzeniu filmików na pewno coś was ruszy :)







   Nie jest to może Jan Sebastian Bach, ale pięknie wpływa na wspomnienia. Pozdro!

PS: Chciałbym jeszcze napisać, że Amiga była platformą na którą powstawały pięknie udźwiekowione gry jak na przykład: Lotus II Turbo Chalange, Cannon Fodder, Nicky Boom właśnie, Alien Breed i wiele wiele innych. Ale i na nie przyjdzie na tym blogu czas! Pozdro!

 moon

28 lutego 2011

Mordo ty moja! to znaczy Ryju ty mój...


  Pojawił się teaser kolejnej, 3 już odsłony Ninja Gaiden. Wracając pamięcią do jedynki, przelatują mi siarczyste bluzgi... dlaczego? Bo jedynka była kurewsko trudna! Może nie jestem jakimś wirtuozem palców(ek) i wyczucia, no ale bez przesady tak. Kto grał ten pewnie wie, a kto nie, jeżeli ma nerwy ze stali i wyczucie sapera może spróbować. A ninja wyglądał obłędnie, wtedy, a i dzisiaj potrafi doprowadzić do opadnięcia kopary.



 Wiem, że teasery to tylko małe zwiastunki, które równie dobrze mogłyby być obrazkiem. Ale jednak czegoś się od nich oczekuje, akcji, klimatu.  A tu co??... że niby 3 jebnięcia w glace? w moją glace? i że Ryu pokaże ryja ... nie mogę się doczekać...

Bo liczy się rozpiździel! Dziwki, koks i surowe mięsko czyli ...

  Dzisiejsze produkcje z szczytów top list mają jeden wspólny mianownik. Szybka akcja! Nie robi się już gier dla "wczutasów". W których każdy zaułek trzeba zbadać i w pewnym momencie stwierdzić "nie wiem co dalej?". Ostatnim takim tytułem w jaki dane mi było poszpilać był Morrowind. Nie jestem pewien jak się ma do niego Oblivion czy nadchodzący Skyrim, ale patrząc na inne dzieło Bethesdy to jest F3 widać pewne ograniczenia. Fabularne, quest'owe, ekwipunkowe oraz rozwojowe postaci. Z jednej strony dobrze ale z drugiej... czegoś tu brak.
  Kończąc dzisiaj pierwszego Uncharted'a - wiadomo inna to kwestia gdyż un nie jest rpg'iem ale przygodówką-akcji - widać drogę w którą podąrzają dzisiejsze killery. Szybka, bezstresowa(chociaż czasami.I.), piękna, brutalna, rozwałka. Rozpierducha na całego. Zajebiste to oczywiście. Karmimy się obrazami nie z tej ziemi ale skomplikowanie tytułu woła o pomstę do nieba. Gry się teraz bardziej przeżywa. Gracz wczuwa się w postacie, historie i brnie jak taki tępy ogór przed siebie skręcając czasami w lewo, czasami w prawo. Porównajcie sobie pierwszego Silent'a z nowym Shattered Memories. O zgrozo. Skąd to się bierze? Trudniej jest zaprojektować bardziej skomplikowaną pozycje czy kozackiego fpsa, którego się przebiega i która pozycja bardziej rajcuje? Hah, te dwa pytania są zbędne. Gdyż najważniejsze jest, która się lepiej sprzeda. Sorry, ale rynek rozwija się w kierunku jakim sprzedają się gry. Gdyby CoD 4 nie sprzedał się w takim nakładzie może nie byłby standardem auto-healing a gdyby nie fenomen Res 4 quick-time'y wcale nie byłyby tak popularne. 

  Faktem jest ze to gracze determinują kierunek rozwoju w jakim podąrzają producenci. Oczywiście oni też mają wiele do powiedzenia i szukają niszy albo świeżego podejścia- ot taki nadchodzący "Journey". Wszystkie te zabiegi mają na celu uprościć rozgrywkę, ukłon w stronę każuali. Z kolei upraszczanie jej doprowadza do szalonych filmowych akcji w każdej najnowszej produkcji. Dobrze to czy źle? Oceńcie sami. Jedno jest pewne i na un tego doświadczylem. Przy tak natężonej akcji, szybkich levelach i auto-save co chwila, trudno się oderwać od gry. Tak jak od dobrego filmu. Trzeba go zobaczyć do końca. Teraz.

Powrót do korzeni

   Dawno mnie tutaj nie było. Tak to jest czasem z graczami, że jak wpadną w nałóg, to mogą zniknąć na dłuuuugi czas. A że ja graczem hardcore'owym się nazywam, tak też hardcorowo się nakręcam na jakiś tytuł. Pewnie myślicie, że gram w Killzone'a? Bulletstorma? Nic z tych rzeczy. Nigdy nie zgadniecie (chyba że wiecie co jest na screenie obok :P) Obecnie gram w... The Longest Journey!

   Od dawna mnie niosło na przygodówki. Przypominają mi stare czasy. Jack Orlando, Broken Sword, Wacki, Larry 7. Właśnie w te cztery tytuły grałem kiedyś i naprawdę wspaniale się bawiłem. Żyłem wciąż z cholernym przeświadczeniem, że umyka mi całe ogromne bogactwo, wielka spuścizna gier przygodowych, których nawet na własne oczy nie widziałem. Wraz z pojawieniem się niedawno nowej, ale zachowanej w oldschoolowym klimacie gry Gemini Rue, coś we mnie pękło. Postanowiłem zbadać temat. Potężny i wymagający. Wiem o tym. Ale właśnie tego mi brakuje w współczesnych grach. Wyzwania, historii, oraz emocji. Odnalazłem to wszystko właśnie w Najdłuższej Podróży. 


   Pierwsze zetknięcie z przygodą było trudne. Chciałem od razu szybko biec, rozwikłać zagadki w ekspresowym tempie. Przytłaczała mnie ilość tekstu, długość dialogów, oraz mozolne oglądanie każdego przedmiotu. O rozwiązywaniu zagadek nawet nie wspomnę. Ale nadeszła refleksja: "To nie ten typ gry!". Tutaj wszystko toczy się w innej atmosferze. Nigdzie nie muszę biec w trybie natychmiastowym, nikogo zabijać, nikogo ratować. Nareszcie mam spokój.

moon

26 lutego 2011

Mini-recka: Bulletstorm


Bulletstorm - PC, XBOX 360, PS3 (People Can Fly)

- Gra z "jajem". Jest luźno i zabawnie.
- Pasująca do konwencji fabuła.
- System skillshotów
- Ładna grafika
- Skromne i chaotyczne multi
- Niska inteligencja przeciwników
- Niedoróbki graficzne i kilka bugów


Średnia ocen na necie: 
Gamerankings - 82,61
Metacritic - 84


moon

Mortal Kombat II i utracone dziewictwo


   Był taki czas na świecie kiedy dzieci wyrywały sobie nawzajem kręgosłupy, nabijały się na kolce, szlachtowały mieczami, paliły, oblewały kwasem i raziły prądem. Wszystko to odbywało się podczas jednego wieczoru, pod jednym dachem, z rodzicami za ścianą... Tak. To bez wątpienia szalone lata '90, które nie były tylko czasem panowania dresu i disco polo, ale także okresem łupania w MORTAL KOMBAT. To dokładnie wtedy traciliśmy dziewictwo i dowiadywaliśmy się skąd dokładnie leje się krew i co zrobić by urwać koledze czache. Do dziś nie wiem jak to się stało że Mortal Kombat był taki popularny wśród "złotej młodzieży". Dzięki brutalności? Mam nadzieję, że nie tylko :)


   Mortal Kombat to przede wszystkim mroczny klimat i realistyczna, digitalizowana grafa. Wtedy sądziłem, że lepszej grafiki już nie wymyślą :) (Miłe rozczarowanie oczywiście przyszło całkiem szybko). Pal sześć grafikę. Muszę jednak przyznać, że w Mortala grało się głównie po to by zapodać koledze, ku jego rozpaczy, efektownego fatala. Możliwości było całkiem sporo i do dziś pamiętam m.in. miażdzenie czachy przez Jaxa. Gorzej z możliwościami manualnymi, bowiem grałem na amigowym joysticku, na którym "wyrzeźbienie" porządanej sekwencji graniczyło z cudem. Na całe szczęście istniały już listy ciosów. Wspominam tutaj głównie niezapomnianego Secret Service #21 i #22, ("glanowanie maski", "jajecznica", "odór z ust" - nazwy ciosów które do dziś się pamięta!), którego odpowiedni egzemplarz każdy z nas trzymał na kolanach (pod warunkiem, że kolega nam go wogóle oddał).


   W skrócie: Mortal był mroczny, brutalny i trudny, ale na urodzinowej imprezce z kumplami, gdzie popijając lemoniadę i dogryzając ostatni kawałek tortu, cała zgraja podwórkowych kumpli całkowicie oddawała się takim czynnościom jak dekapitacja... i świetnie się bawiła. I oto chodziło. Czy mamy spaczoną psyche? To były inne czasy i mimo swej brutalności i realistycznej wtedy grafy, gra dalej wyglądała jak gra.

moon

24 lutego 2011

TES V: Skyrim wreszcie pokazuje swoje wdzięki!

   Czekam na tę grę. Po prostu nie mogę się już jej doczekać. To nic, że system jest już wyświechtany, a rozgrywka oklepana. To nic, że smoków zabiłem już setki, czarów rzuciłem tysiące. Kładę na to. Ja już chcę tam być! Zabić kolejnego smoka. Wracać traktem do miasta, otoczony wściekłą śnieżycą,  by sprzedać zdobyty łup. Przygotowywać się do kolejnej wyprawy do zapomnianych, prastarych ruin, przycupniętych gdzieś w niedostępnych zakątkach gór.  W dupie mam klasy postaci, grafikę, nowości w systemie. Ja chcę tam być ze względu na KLIMAT! I to dosłownie :) Obczajcie film. Koniecznie.



PS: Tak naprawdę nic w tym filmie ciekawego nie ma. Jest tylko klimat. Szczegół w tym, że taki jaki sobie w RPG wymarzyłem...



moon

Rzecz o czerwonym objawieniu

   To stało się na imprezie. Takiej normalnej, zwykłej, gdzie się siedzi przy konsoli i obala paletę browarów we dwóch. Siedzielismy razem z baxem i miętosiliśmy pada od PS3. Na ekranie przewijał się: Uncharted, Force Unleashed II, God of War III, Enslaved, Dead Space 2. Wszystko fajnie, dynamicznie, była rozwałka i pożoga. Lecz to nie miała być normalna impreza. Tego wieczoru spłynęło na mnie objawienie. Przyszedł do nas czerwony zwiastun miodności i staroszkolnego gameplay’u. Jak go poznałem? Dzięki odpowiedniej dawce promili nabrałem odpowiedniej perspektywy i dystansu. Mój mózg, wycieńczony trwającym świętem ku czci Bachusa właściwie nie pracował, lub robił to absolutnie bez wdzkięku. Normalka. Młóciłem w „killerskie” gry, przeciwnicy padali jak muchy, a ja coraz bardziej się nudziłem. Objawienie nadeszło zupełnie niespodziewanie. Braciak zarzucił: „A widziałem Mariana Galaxy? Pokażę Ci!”. Odpalił przyczajone cicho w kącie Wii i po chwili przyszedł do nas zwiastun miodności i staroszkolnego gameplay’u. Na naszych michach pojawił się uśmiech. …

Marian niszczy. Bardziej niż Nathan, Kratos, Starkiller, Monkey i Issac razem wzięci. Zabija ich naskokiem, po czym biegnie po kolejną gwiazdkę…

moon

23 lutego 2011

Let's Tanks! O o ou yeah! Let's Tanks!

  "Tanks 1990"- to dopiero była giera. Prowadziłeś czołg, zbierałeś power-upy, waliłeś z armaty i broniłeś orzełka. Cóż więcej potrzeba? Prostota rozgrywki wciągała jak ja smarki w tamtym okresie, ale to multiplayer w tankach szczerzył ryja najbardziej.


 Dorzućcie do tego edytor poziomów i mamy niezapomnianą pozycję. Najlepsze, że nawet dzisiaj potrafi wciągnąć. Naprawdę! Sprawdźcie, najlepiej nie sami i w akompaniamencie lolka lub bronka albo jednego i drugiego. Koniecznie!  

Dlaczego Zabójca nie porwał mi podkoszulka? Otwieramy pastwisko!

  Assassin's Creed. Jeden z najbardziej rozpoznawalnych tytułów trwającej generacji. Oglądając trailery do części pierwszej niemożna było nie odnieść wrażenia, że (nie)nadchodzi killer. W końcu ten pajac w szacie mnicha to zabójca. Jednak nie zabił gdy się pojawił, a lekko pyrgnął w poślada. Co jest?

22 lutego 2011

Gracze wykorzystają nowy zmysł

   Mamy już kontrolery ruchowe. Mamy trójwymiar. Immersja staje się coraz większa. Grafika i udźwiękowienie coraz doskonalsze. Coraz większa jest też ilość bodźców, które oddziałują na gracza. Na razie gramy dzięki oczom, uszom, dotykowi. Być może w niedalekiej przyszłości będziemy chłonąć gry wszystkimi zmysłami. Zanosi się na to. Za niedługo bowiem, można będzie gry… poczuć. Już w tym roku nabierzemy w nozdrza zapach napalmu o poranku. Czujecie to?

"Po prostu podłącz plug-n-playowe urządzenie do peceta lub konsoli (port USB), by zacząć wyczuwać rozmaite zapachy. (...) W grach wideo zapachy zsynchronizowane są z akcją i aktualnie odwiedzanym środowiskiem. ScentScape wydziela takie zapachy, jak woń lasu, oceanu, kwiatów, dymu"


   Tak o swoim urządzeniu wypowiada się jego producent – Scent Sciences Corporation. ScentScape, bo tak nazywa się to urządzenie, ma zrewolucjonizować rynek. Oczywiście według słów producenta sprzętu. Piekielna maszyna do zapachów ma pojawić się już w drugiej połowie bieżącego roku. Za możliwość poczucia zapachu dogorywających kosmitów będzie trzeba wywalić 69,99 dolarów. W cenę jest już wliczony kartridż z zapachami. Ustrojstwo takie mieści w sobie dwadzieścia ampułek zapachowych, które będzie można ze sobą mieszać i komponować z nich nowe zapachy. Kart wyczerpie się po około 200 godzinach nieustającego wdychania.


   Obczajacie sobie możliwość poczucia zapachu lasu po deszczu? Zapachu brudnych, zimnych gotyckich komnat? Eksplozji, slumsów, burdeli, krwi, zatkanych kibli? Fantazja niesie mnie daleko. Po tym wystarczy dodać już tylko smak, wrzucić nas do metalowej tuby, gdzie pod narkozą będziemy grać we śnie. Nie możliwe? 


Moon

21 lutego 2011

8 gier, które zarządzą w 2011 roku

   Już nie nowy, ale wciąż młody, 2011 rok zapowiada się dla graczy naprawdę zajebiście. Przeglądając ostatnio listę premier, złapałem się za głowę, krzyknąłem "olaboga!" i poszedłem przemyśleć sprawę w ciszy i odosobnieniu. Po chwili namysłu okazało się, że w tym roku napalam się na rekordową ilość gier! Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się czekać jak debil na 8 tytułów, które mają ukazać się w najbliższych 10 miesiącach. Od razu mówię, że u mnie Killzony, Gearsy i inne Bulletstormy nie wpływają na drastyczne zmiany w czynnościach fizjologicznych, ot mogą sobie wychodzić nawet w grudniu po południu. Gry na które czekam to gry z klimatem, nietypowe, lub po prostu kontynuacje serii, które uwielbiam. A oto i one:

Srebrne gody Linka i księżniczki Zeldy!

  Gdzieś w gęstwinie. W ciemnym lesie. Pośród krzewów, krzaczków drzew. Łowił ryby młody elf. I robił to już 25 lat. Link bo tak na niego wołają, od tego czasu prawie wcale się nie zmienił. Dalej wrzuca zielony kubraczek, bomby w kieszeń, miecz na plecy i biegnie ratować świat. By tym oto czynem zaimponować pięknej księŻniczce Zeldzie i posiąść ją na sianku w zamkowej stodole.
  Fabuła jest prosta jak słup i niewiele się zmieniła na przestrzeni 25 lat. Aż dziw bierze, że ratowanie rodzimej krainy i księżniczki nie nudzi nam się przez tyle lat. Nintendo ma na to niezły myk. Gameplay w LoZ'ach jest nie do przebicia. Każda kolejna część powiela pewne schematy ale czuć w nich też pewien powiew świeżości. Starzy wyjadacze chętnie skosztują ulubionego ciasta od dziadka Miyamoto a i niedoświadczonym przypadną do gustu perypetie dzielnego elfa.
    21 luty 1986 roku to czas w którym Link z ferajną zasadził w ogródku elektronicznej rozrywki pierwsze nasiono, dzisiaj to potężne drzewo Deku. Świat nie wyobraża już sobie jakiejkolwiek konsoli wielkiego N bez spiczasto uchatego włóczykija. Otwierajcie bukłaki, nabijajcie faje i ruszajcie w tany!

Mini-recka: Killzone 3


Killzone 3 - PS3 (Guerilla Games)

- Wyczepista grafa
- Kozacki tryb multiplayer
- Dynamika, pomysły, akcja, klimat
- Obsługa Move'a
- Lichy scenariusz
- Króciutka kampania
- Co-op na doczepkę


Średnia ocen na necie: 
Gamerankings - 87,35
Metacritic - 86


moon

20 lutego 2011

Grammy dla gry - Civilization IV

   Wiem, że to już z brodą news, ale może ktoś nie wie, a wydarzenie jest bez wątpienia epokowe. Otóż na tegorocznej gali wręczenia nagród Grammy gry miały swoje przedstawicielstwo. Do nagrody nominowany został główny utwór z Ciwilizacji IV - "Baba Yetu". Mało tego. Twórca tegoż kawałka, Chrostopher Tin, musiał pofatygować się na scenę, by... odebrać nagrodę za zwycięstwo w kategorii "Najlepszy utwór instrumentalny z akompaniamentem wokalistów", którą zdobył ten właśnie kawałek! Nie ma co. Gratulujemy!


PS: czemu IV, a nie V? Bo nominacja jest za płytę tego gościa, która ukazała się w tamtym roku, na której właśnie umiescił "Baba Yetu".


moon

19 lutego 2011

Magiczny świat Machinarium - recka


  Machinarium, przygodówka zapomnianego już, staroszkolnego systemu point&click. Czyli dziadka dla twardych, orzechowych problemów - łamigłówek - takich jak Monkey Island czy Neverhood. Jest niewątpliwie perełką w dobie taśmowej, hollywoodzkiej wręcz produkcji, wysokobudżetowych gier za opasłe miliony. Tak oto czeskie niezależne studio - Amanita Design - postawiło nie na pieniądze a na wizje, artyzm i klimat.

Zrób to sam: Filmowe postery z gier

   Jestem wielkim fanem gier, wielkim fanem kina oraz wielkim fanem plakatu filmowego. Jak widać, nie tylko ja... :) W rozwinięciu posta możecie zobaczyć 10 wypasionych plakatów zmieniających gry na filmy. Enjoy yourself!



17 lutego 2011

Martwa wyspa wysypiskiem zombiaków

   Zombiaków nigdy za wiele. Kiedyś były wolne, snuły się i preferowały mózg na śniadanko. Teraz biegają, skaczą, krzywią ryja, drą go a nawet kminią. Kminią jakby tu Cie dopaść. Biegną za duchem czasu. A głównie za twym zadkiem. Małe dziewczynki też robią furorę w showbiznesie. Mają w sobie przerażającą niewinność i ckliwą brutalność. W tandemie, brutalnie zaabsorbują twoją uwagę. I dobrze, gdyż najświeższy trailer do Dead Island robi wrażenie. Świetnie zrealizowany i szalenie dobrze wyglądający. Narobił mi smaku na ten tytuł. Mniam!

Nowy zwiastun RAGE. Jest na co czekać!

bax z rana bez makijażu. Co on tu kur*a robi? :)
   16 września 2011 roku zanurzę się w brudzie mojego ulubionego, postapokaliptycznego klimatu. Fallout trzeci mnie urzekł atmosferą i designem, ale rozgrywka w tym tytule była cienka jak dupa węża. Mało broni, mało wszystkiego, słaba główna linia fabularna. Wszystko to powodowało, że po opadnięciu emocji, odechciewało się grać. Jednak teraz moja uwaga skierowana jest na nowe dzieło ID Software - Rage! Grafika tej pozycji zamiata, ale co z resztą? Obym tym razem się nie zawiódł a gra nie okazała się lepkim shitem... Tak czy inaczej, Rage to jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie gier w 2011 roku. Już nie mogę się doczekać jak wyeksmituje wszystkie mutanty z pustyni! 



moon

Stare, ale wymiata: Contra (NES)

   Kto z nas nie biegał z patykiem udającym karabin po okolicznych lasach, parkach i skwerach? Kto nie bawił się w komandosów, w skradanie, zakładanie ładunków wybuchowych w szkole? Kto z nas w końcu, nie jarał się Contrą? Ta gra była idealnym, cyfrowym przedłużeniem dziecięcych zabaw, o tyle lepszym, że tam w końcu można było „naprawdę” uratować świat. Contra to dla wielu z nas pierwsza gra w której mogliśmy dać upust swym rządzom, które zalęgły się u nas po obejrzeniu któregokolwiek filmu z nazwiskiem „Rambo” w tytule. Całkiem przy okazji był to także kawałek naprawdę dobrego softu co sprawiało, że młody gracz strzelał, skakał i unicestwiał bez opamiętania. Zapraszam do artykułu, gdzie rozbieram dla was na czynniki pierwsze samą Contrę!