Stuff do obczajenia

24 marca 2011

Nie ma to jak się spocić przed telewizorem, no nie ma...

  Do tego machając jedynie ręCymami. Hah da się, i to jak! A to za sprawą gry "The Fight", obsługującej move i dedykowanej konsoli PS3. Sama gra to gniot jakich mało. Rozwój statystyk postaci poprzez powtarzanie tych samych, smętnych treningów to jakiś mało śmieszny żart. Nie jesteśmy premiowani spektakularnymi wygranymi po których ledwo zipiemy, a waleniem w gruchę... (jeden z dostępnych treningów). Zakupy nowych spodni, bluzek, butów ... mogli se wsadzić gdzieś. Zero fabuły. Problemy z kalibracją. Trudność wykonywania ciosów specjalnych, kieprawa fizyka i animacja.
  Mimo wszystko są 3 rzeczy które rajcują w tym tytule niebywale. Soundtrack, oddający brudny klimat ulicy i motywujący do walki. Danny Trejo, który odwalił kawał dobrej roboty i wypada na tle tego całego bełkotu jak baton wśród paluszków. Oraz, co najważniejsze, możliwość spocenia się przed TVikiem. Wydawałoby się, że takie zwykłe machanie kończynami górnymi nie jest w stanie wywołać w nas, ludziach uczucia, zmęczenia czy też spocenia. A tu proszę, nasze zaangażowanie premiowane jest tygodniowym zakwasem. Po 3 godzinkach wytężonych walk o szacunek na dzielni, następnego dnia miałem problem z podtarciem się :P I to jest fakt. "W sumie to nawet polecam bo zabawa jest przednia jak się człek naumie".

20 marca 2011

Sen o lamerstwie

   Podjarany recką Saligii, odpaliłem sobie ponownie DA: Origins, w które nie grałem od roku, a którego jeszcze nie skończyłem. Lochy. Zamek. Lochy i zamek. Dostaje srogie baty od każdego pionka, mozolnie przebijam się przez każde małe plugastwo, zapisuje po każdej bijatyce. No masakra! Myślę sobie - "ale wyszedłem z wprawy!". No i gram dalej. Dostaje po dupie, za każdym razem muszę kilka razy "loadingować". Myślę sobie - "No powiedz to. Jesteś cienki jak dupa węża". Porażka. Nigdy nie zmniejszyłem w ciągu gry poziomu trudności! "Stałem się casualem, noobem!" - zawodzę w monitor. Już przywitałem się z tą myślą. Wszedłem w opcje, by zrobić to, co nieuniknione - stać się niczym gimnazjon, plugawym lamerem, grającym na najniższych poziomach trudności. Patrzę, a to był... koszmar. 


moon

Dragon Age 2 - Mega recenzja

[Poniżej prezentowany tekst jest autorstwa naszej przemiłej koleżanki "po fachu" ukrywającej się pod nickiem Saligia. Recenzja jest jej autorstwa i została opublikowana za jej zgodą!]


O Dragon Age 2 słów kilka,  
czyli recenzja dłuższa niż ustawa przewidywała
 by Saligia

Tytułem wstępu, czyli o czym będę pisać
   Oczekiwane Dragon Age 2 przyszło i zebrało swoje opinie. Lepsze, gorsze, ale z ogólną tendencją do „dobre, ale nie tak dobre jak Origins”. Takoż i mnie zdarzyło się napisać swoje przemyślenia, z którymi - ku radości jednych, rozpaczy innych i absolutnej obojętności całej reszty - przyszło mi się podzielić. Będzie o tym jakie widzę mocne strony tej gry, a czego jej brakowało. Będę skupiać się też na porównaniu DAO i DA2 oraz na tym dlaczego uważam, że DA2 jest… lepsze. Suprise, suprise. Obiecuję, że starałam się unikać popadania w fangazm.

Tytułem wstępu 2, czyli o czym nie będę pisać
   Jeśli ktoś oczekuje, że będę tutaj oceniać grafikę, system walki czy mechanikę rozwoju postaci, to może od razu wybrać inną recenzję. Dla mnie wszystkie te elementy to jak lukrowany napis na torcie – jak jest fajny to fajnie, a jak nie to trudno, byleby nie psuł przyjemności jedzenia. Tak jak w torcie liczy się biszkopt, nadzienie, owocki i galaretka, jak dla mnie liczy się fabuła, postaci, klimat i emocje. Dla tych, którzy zaczną teraz marudzić, że „no tak, baba to musi zaraz o emocjach mędu-smędu, zamiast o konkretach typu do
którego poziomu można dobić i czemu tak niskiego”, przypominam tylko, że skrót RPG rozwija się do Role Playing Game, a nie Roll Playing Game. Jakby było coś szokująco tragicznego albo powalająco przełomowego, to może bym napisała. Ale nie ma. Aha, i o zjeżdżaniu po śniegu na budyniu. O tym też nie będę pisać.

18 marca 2011

Najdłuższa Podróż okiem nerda

   Stała się rzecz znamienna. Przeszedłem tego całego Longesta i jestem gotów do ględzenia. Na początek, zacznę nieprofesjonalnie. Gra jest zajebista! I nic, co napiszę później, tego nie zmieni. Zacznę może od rzeczy w przygodówce najważniejszej. Fabuła może nie jest szczytem szczytów i nie upijałem się ze szczęścia poznając ją, ale swój urok niewątpliwie ma. Ratowanie światów za oryginalne nie jest, ale szczegóły i niuanse robią tutaj różnicę. Jednak sama fabuła nie jest tak naprawdę istotna. Najważniejsze są emocje, jakie pojawiają się podczas grania, oraz moralizujące wypowiedzi co poniektórych postaci. Pod przykrywką mało ambitnej historii przemycają się na ekran ambitne treści, których za wiele w obecnych grach nie uświadczycie. Podczas gry odpowiemy sobie przede wszystkim na fundamentalne pytanie: "kim jestem?". Nieprawdopodobne, ale to prawda. Usłyszymy też, że mamy być jak fala. Osobą, której działania rozchodzą się po otaczającej nas rzeczywistości i modelują ją. Niebywałe, że w "gupiej gierce" można znaleźć takie treści. Brawo.


   Po randce z April Ryan na pewno zapamiętam zastęp ciekawych bohaterów. Ich emocje, potrzeby, historie i opowieści rekompensowały mi wolne tempo gry (no co? Jestem konsolowcem :P)  Mimo to, na pewno zapamiętam gadającego kruka-lowelasa, krwiożerczą babcię, kapitana-marudę i wielu, wielu innych. Inna sprawa ma się z głównymi badassami: są daremni. Ich sposób na zło to wolne wypowiadanie słów i ton przemądrzałego belfra. No i chęć, aby ZAWŁADNĄĆ ŚWIATEM! Eh.
  
   Zagadki nie należą do najtrudniejszych, ale kilka z nich podniosło mi ciśnienie (np. połączenie zacisku, dmuchanej kaczki i linki, aby zdobyć klucz z naelektryzowanych torów. Co za pomysł!). Całkowitą padaką są natomiast puzzle/łamigłówki. Nie ma ich wiele (i dobrze), ale jak już się pojawiają, wiadomo, że trzeba sięgać po solucje. Nie wiem. Może ja jestem jeszcze nie wprawiony, albo po prostu ciemny, ale na puzzlach połamałem sobie zęby i wyrwałem wszystkie włosy.
  
   Na koniec wspomnę o grafice. Krótko. Tła są bardzo ładne, modele postaci to kupa. Ciut lepiej wyglądają od klocków z Final Fantasy VII. Sytuacja się powtarza podczas scen filmowych. Na nich April to pasztet jakich mało.


   Prawda wygląda tak, że bawiłem się świetnie, nawet jeśli grą, którą przeszedłem przed The Longest Journey, był Mass Effect 2. Wiadomo, że przygodówki się nie starzeją, a Najdłuższa Podróż to już klasyka gatunku. Polecam!
  
moon

13 marca 2011

Wrota piekieł otwarte, czacha dymi, spluwa urywa głowy, żyrandol...

 Odporny jestem na chory, piekielny klimat. Daleko mi do podziwiania skórzanej kurteczki i kolejnych headshotów. Nowa pozycja od EA oprócz szybkiej relaksującej rozwałki, nie wnosi nic nowego do spruchniałego świata wykręconych slasherów. Laska z której wychodzi jakiś pojeb? Spluwa o design'e żyrandolu...  EA jako moloch wydawniczy zadziwia spektrum gier oferowanych naszej populacji. Przeraża fakt zapotrzebowania na tego typu produkcje. Obczajcie sobie trailer. Jak ktoś się zapali jak czacha na ten tytuł, niech da znać ;)


Najlepsze gry 2d świata: SNES

[Artykuł pojawił się na pewnym dużym portalu o grach, ale tekst jest mojego autorstwa, więc go tutaj zamieszczam]
   W życiu każdego z nas przychodzi kiedyś taki czas, że pragniemy się zatrzymać i spojrzeć za siebie. Górnik spogląda wstecz by sprawdzić, ile już chodnika wykopał, żeglarz na mile, które wypływał, piłkarz na gole, które strzelił, a gracz, oczywiście na gry, w które grał. My w tej serii artykułów (jeśli będę miał siłę je pisać), pragniemy przybliżyć graczom najlepsze gry z długiej ery drugiego wymiaru – w skrócie 2d. 
   Jakie były najlepsze dwuwymiarowe gry na poszczególne systemy? Jakie były najlepsze gry, zanim rozpanoszył się trzeci wymiar? W naszych artykułach będę się starał na te pytanie odpowiedzieć. Dzisiaj na tapecie: najlepsza 5 gier na SNES’a, który królował w domach ludzi na całym świecie w pierwszej połowie lat 90. To właśnie wtedy Square się rozpędzało ze swymi RPG’ami, Nintendo szalało z Marianem, a Capcom i Konami wypuszczało hit za hitem. Przedstawiam złotą piątkę z Super Nintendo.

06 marca 2011

Stawić czoła przygodzie

   Pisałem już o moich próbach z The Last Journey. Powiem krótko. Łyknąłem bakcyla. Na razie jestem na etapie przechodzenia tej całkiem, jak sama nazwa mowi, długiej gry. Urzekła mnie historia April Ryan, jednak w wolnych chwilach ślinię się już na kolejne gry spod znaku przygody. Wypisałem sobie listę do zaliczenia i myślę, że podzielę się z wami swoimi faworytami :)

03 marca 2011

Co piszczało w Amidze?

   Dziś nabrała mnie ochota na wspominki gatunku action-adventure na Amidze. Głównie chodzi mi o dwa tytuły,a konkretnie o muzykę, która nam towarzyszyła podczas grania. Mowa o Nicky Boom (lub Boum), oraz Global Gladiators. Nie wiem jak wy, ale według mnie ten ładunek magii, który się zawiera w tej muzyce, jest nie do zapomnienia! Tego nie da się opisać co czuje człowiek, kŧóry po latach słyszy te dźwięki. Może jestem dziwny, ale jeśli graliście kiedyś w te tytuły, to po obejrzeniu filmików na pewno coś was ruszy :)







   Nie jest to może Jan Sebastian Bach, ale pięknie wpływa na wspomnienia. Pozdro!

PS: Chciałbym jeszcze napisać, że Amiga była platformą na którą powstawały pięknie udźwiekowione gry jak na przykład: Lotus II Turbo Chalange, Cannon Fodder, Nicky Boom właśnie, Alien Breed i wiele wiele innych. Ale i na nie przyjdzie na tym blogu czas! Pozdro!

 moon