Podjarany recką Saligii, odpaliłem sobie ponownie DA: Origins, w które nie grałem od roku, a którego jeszcze nie skończyłem. Lochy. Zamek. Lochy i zamek. Dostaje srogie baty od każdego pionka, mozolnie przebijam się przez każde małe plugastwo, zapisuje po każdej bijatyce. No masakra! Myślę sobie - "ale wyszedłem z wprawy!". No i gram dalej. Dostaje po dupie, za każdym razem muszę kilka razy "loadingować". Myślę sobie - "No powiedz to. Jesteś cienki jak dupa węża". Porażka. Nigdy nie zmniejszyłem w ciągu gry poziomu trudności! "Stałem się casualem, noobem!" - zawodzę w monitor. Już przywitałem się z tą myślą. Wszedłem w opcje, by zrobić to, co nieuniknione - stać się niczym gimnazjon, plugawym lamerem, grającym na najniższych poziomach trudności. Patrzę, a to był... koszmar.
moon
Stuff do obczajenia
-
[Poniżej prezentowany tekst jest autorstwa naszej przemiłej koleżanki "po fachu" ukrywającej się pod nickiem Saligia . Recenzja je...
-
Do tego machając jedynie ręCymami. Hah da się, i to jak! A to za sprawą gry "The Fight", obsługującej move i dedykowanej konsoli...
-
Odporny jestem na chory, piekielny klimat. Daleko mi do podziwiania skórzanej kurteczki i kolejnych headshotów. Nowa pozycja od EA oprócz s...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
TO widzę, że masz odwrotne sny do moich :P. Ja w swoich staje się prawdziwym hardko :)
OdpowiedzUsuń