Stuff do obczajenia

15 lutego 2011

7 grzechów głównych Mass Effect 2

   Z okazji plagi wszelakich plebiscytów na najlepszą grę roku, którą zapewne zostanie Mass Effect 2, chciałbym się z wami podzielić swoimi uwagami na temat tej niezłej, ale według mnie, nie najlepszej w 2010 roku gry. I żeby było jasne: zagrywałem się w ME2 jak „gupi”. Uwielbiam świat Mass Effecta, jedynkę ubóstwiam. Przeszedłem "dwójeczkę" zadowolony z siebie i gry. Dopiero po czasie naszły mnie pewne refleksje. Oto siedem grzechów głównych niby-najlepszej gry 2010 roku!





7. Gdzie jest Mako!?
   Wielu graczom przeszkadzały przejażdżki pojazdem kołowym po powierzchni planet. Dla mnie jednak była to świetna zabawa. Może na tysięcznej z kolei planecie stawało się to nudne, ale naprawdę nie wiem, czego trzeba się nawdychać, żeby skanowanie planet z orbity stało się zajęciem ciekawszym niż kozaczenie pojazdem z działem i karabinem maszynowym na pokładzie… Po kiego wała usunęli ten pojazd całkowicie z gry? Czemu dali jakąś marną podróbę, która… skacze. Jak żaba. Padaka.








6. Ostatni boss to leszcz.
   Jak po raz pierwszy zobaczyłem ostatniego bossa, byłem bliski konieczności prania bielizny. Ale entuzjazm szybko opadł, kiedy się okazało, że tego niby-motherfuckera pokona nawet Twoja babcia rzucając w niego drutami do szycia.









5. Cytadela mniejsza od Pcimia Dolnego.
   Ja się tutaj napalam na „wielki powrót” w znane miejsca oraz na poznanie kilku nowych miejscówek, a okazuje się, że Cytadela jest jeszcze mniejsza niż wcześniej! Siedziba Rady to balkon Andersona! Dobrze, że chociaż nowe miejscówki dodali… zawód.









4. Brak jakiegokolwiek wpływu na pancerze członków drużyny.
   Nasze pokemony biegają w tym, w czym ich zastaliśmy na samym początku. Najlepsza jest Miranda, która po polu bitwy zachrzania w szpilkach. Mein Gott! A nie, sorry. Jak zdobędziemy przychylność pokemona, to możemy mu zmienić strój na „alternatywny”. Szkoda, że nie ma to żadnego wpływu na rozgrywkę. Na plasterki!








3. Marna ilość broni i sprzętu.
   Do wszystkich wrogów w tej grze, pałowałem z jednej sztuki broni. Wiedziałem, że ilość arsenału się zmniejszy w porównaniu z „jedynką”, ale bez przesady! Myślałem, że będę mógł wybierać między większym magazynkiem, szybkostrzelnością, celnością, siłą rażenia, specjalnymi funkcjami, a tutaj… dupa. Jako biotyk mogłem wybrać szybkostrzelny, ale słaby i niecelny karabin ręczny oraz silny i celny, ale wolny, pistolet. Bieda. Do tego ulepszenia pancerza. Kilka na krzyż. Wybór jak za komuny. I to ma być arsenał, za pomocą którego mam zniszczyć Żniwiarzy, Zbieraczy czy kogo tam jeszcze?








2. Mizerny wpływ na rozwój postaci.
   W „Efekcie Masy”, jak w żadnej innej grze, możemy wpływać na rozwój moralny i osobowościowy swojej postaci, grając nią tak, jak nam się to podoba. To wielki plus. Ale istnieje też ciemna strona mocy. Jak na grę „cRPG”, w ME2 mamy mierny wpływ na rozwój zdolności naszego bohatera. Nie mówię tutaj o gąszczu drzewek rozwoju i tabel, ale litości! Kilka współczynniczków, które możemy podnieść po uzyskaniu dwóch punkcików po awansie to zakalec. Ewidentne ukłony w stronę casuala… Do cholery!







1. Nędzna główna linia fabularna.
   Największy z grzechów Bioware. Lucyfer w piekle będzie im za to podpalać pięty rozgrzanym, żeliwnym prętem. Główny wątek fabularny to jedna misja rozciągnięta jak gumka od gaci cioci Jadzi do ok. 25 godzin. Co robimy przez ten czas? Otóż ganiamy po galaktyce kolekcjonując członków ekipy (patrz: pokemony), oraz dbamy o ich względy wykonując dla nich zadania. Dobrze, że zadania są ciekawe i związane z trudnymi wyborami moralnymi. Ale przyznam się wam, że grałem w ME2 z myślą, że gra się dopiero zacznie. Nie miałem wygórowanych żądań. Po prostu chciałem dalej poznawać fabułę, śledzić akcję. A tak naprawdę dostałem kilka faktów o Żniwiarzach i Proteanach, trochę o Cerberusie i rasach zamieszkujących Galaktykę i to wszystko. Akcja sagi nie posunęła się w tej części nawet o jotę. Nędza. Wiedzieliście coś wcześniej o niejakich Zbieraczach? A o Błękitnych Słońcach? Człowieku Iluzji? Nie? Nic dziwnego. Wyskoczyli jak Justin Bieber do show biznesu. Nie wiem jak wam, ale mi taki zabieg kojarzy się z robieniem czegoś na siłę, z pominięciem wcześniejszych ustaleń. Takie akcje sugerują, że „trójka” tak naprawdę miała być „dwójką”. A „dwójeczka” to mission pack. A gracz to naiwniak. Pamiętacie jak skończyła się „dwójka”? Frontalnym atakiem Żniwiarzy. Prawda jest taka, że mogło to być równie dobrze otwarcie ME2. Tęgo się zawiodłem.







0. Casual friendly
   ME2 to wspaniała gra, ale ma też swoje słabe strony, oraz kilka przekrętów, na które nie powinnyśmy się godzić. Ale jednego nie mogę przeżyć. Podsumowując wszystkie punkty, widać co takiego Bioware uczyniło ze swoją świetną serią. ME2 powstał dla casuala, gracza niedzielnego, leszcza barowego. Wszystkie zagrania na „minus” wynikają z chęci wylizania dupy casualom. To samo ma być z Dragon Age 2 (który notabene zapowiada się wyjątkowo marnie). Może to dlatego tak dobrze gra się w Mass Effect 2. Może. Ale na pewno ME2 do tytułu gry roku daleko. Jedynka była lepsza. 


moon

3 komentarze:

  1. 7. Przeszkadzało...fakt :P Ja akurat za tym elementem nie tęskniłem wcale, podobnie jak wieeeelu innych graczy.

    6. Bo w tej grze nie chodzi o "mega ultra koksiarskie bossy". Daj boskowi odpocząć... w końcu był w rozsypce i do dokończenia to mu jeszcze brakowało. Co z resztą logicznie łączy się z fabułą.

    5. Problem w tym, że bieganie po cytadeli nie było konieczne, ani fabularnie uzasadnione oraz naraziłoby twórców na zarzuty "robienia dużych leveli na siłę, żeby wydłużyć czas gry". Miałeś coś pozałatwiać, to załatwiałeś. Było w cytadeli dużo innych miejscówek, a bieganie na świeżym powietrzu, to możesz uskuteczniać w prawdziwym świecie, wyjdzie ci bardziej na zdrowie :P

    4. Ja akurat lubię grzebać w ekwipunku i też mi tego trochę brakowało, ale nie róbmy dramatu. To taki mały minusik.

    3. W standardowym FPS masz mniejszą ilość broni niż w Masse Effect 2, a jakąś nikt się nie pluje, że czuje się sztucznie ograniczany. W tej grze nie chodzi o "ilość broni", czy "ilość pancerzy". Nie to jest najważniejsze. PS. No i są DLC wydawane prze BioWare.

    2. Bez przesady. Kolejny raz dramatyzujesz jak dzidzia. Możliwości wyboru było wystarczająco dużo. Wpychanie do Mass Effect tony współczynników do niczego by nie prowadziło, bo niby w jaki sposób miałoby to uatrakcyjnić rozgrywkę w konwencji, jaka przyjęła seria? Tutaj po prostu jest to zbędne i nie ma uzasadnienia w mechanice gry.

    1. Teraz to pojechałeś. Akurat co jak co, ale linia fabularna to największa zaleta i wyróżnik tej gry. To, że nie dostałeś odpowiedzi, to nie znaczy, że fabuła jest słaba. Pamiętaj, że to trylogia i dawanie odpowiedzi na tacy, nie jest zbyt dobrym posunięciem. Druga sprawa, to "wyskakiwanie jak Justin Bieber". Wynika z tego, że grałeś w jedynkę właśnie jak typowy "casual", czyli mało uważnie. Nie słyszałeś też zapewne o wydanych DLC, które mają za zadanie łączyć fabularnie kolejne części. Twoje zarzuty w tym punkcie to po prostu banialuki kolego. Silisz się na oryginalność?

    0. Hahahahahaha... tyle ci powiem. Uczynienie gry wygodnej i przyjaznej dla gracza oznacza "casual". Typowy z ciebie "nerd" który uważa,że jak coś nie jest wystarczająco skomplikowane i nie ma mnóstwa współczynników to jest dla masowego odbiorcy - kretyna i jego umysł pochwalić tego nie może. Koncepcje ci się pomieszały. Gry dla wybranych nie istnieją. Gry dzielą się na te, które są zrobione dobrze i na te, które są grywalne tylko dla tych, którzy uznają techniczne utrudnianie graczowi grania za przejaw wyższej idei. To, że gra jest prosta w obsłudze, to nie znaczy, że jest głupia. Żeby ją zrozumieć, trzeba poświecić trochę czasu, co jak widać nie zawsze wychodzi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wielkie dzięki za tak rozbudowany komentarz :) Jak widać każdy ma swoje spojrzenie i nie mam najmniejszego zamiaru tutaj polemizować. Do jednego błędu się jednak przyznam. Dragon Age 2 nie jest marny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No livery je**ne :

    OdpowiedzUsuń